O BRACIACH UDAJĄCYCH SIĘ DO SARACENÓW


Bracia zaś, którzy udają się do Saracenów, mogą w dwojaki sposób duchownie wśród nich postępować. Jeden sposób: nie wdawać się w kłótnie ani w spory, lecz być poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga (1 P 2, 13) i przyznawać się do wiary chrześcijańskiej. Drugi sposób: gdyby widzieli, że tak się Panu podoba, niech głoszą Słowo Boże...(Reguła św. Franciszka z Asyżu)

sobota, 16 października 2010

Sen - czas odwiedzin Boga.

Do naszego kościoła w Mersin mogą wejść wszyscy bez wyjątku. Chrześcijanie, muzułmanie, ateiści - nie odmawiamy nikomu. Pomimo zabójstwa biskupa Luigiego Padovese i innych aktów przemocy wobec duchownych staramy się być otwarci na wszystkich szukających Boga. Ciekawe, że ostatnie tygodnie obfitują w odwiedziny młodych ludzi nie będących chrześcijanami. Zazwyczaj proszą o rozmowę i wysłuchanie. Czasem o modlitwę. Trzy takie zdarzenia były naprawdę wyjątkowe i dały mi dużo do myślenia. Otóż moi rozmówcy Hasan, Derya i Zeynep przeżyli w czasie snu spotkanie z Jezusem. Ja osobiście nigdy nie podchodziłem poważnie do takich opowieści. Sny, widzenia, senniki traktowałem zawsze jako zabobonne wymysły. Jednak wertując Słowo Boże i czytając Stary Testament odkryłem że sen jest jedną z metod jaką posługuje się Bóg by powołać człowieka niewierzącego, albo przekazać coś ważnego dla jego życia. Poza tym jeśli jest to sen właśnie "od Boga" to nie będzie w nim nic co by nie znajdowało się w Biblii. W środowisku chrześcijańskim nie ma potrzeby by Bóg przemawiał przez sen, ale tam gdzie nie ma Słowa, tam gdzie nie ma ludzi głoszących Dobrą Nowinę może wydarzyć się np. taka historia....
  Hasan to młody 18 letni chłopak. Przyszedł pewnego popołudnia spocony i zdenerwowany. Kolejny świr - pomyślałem. Poprosił o rozmowę. Miał trzy interesujące sny. Pierwszy był mroczny. Na tle ciemnego krzyża widział mężczyznę z długimi włosami który z oddali wołał go do siebie machając ręką. Dwa tygodnie później miał podobny sen, jednak tym razem mężczyzna był dużo bliżej, było więcej światła i Hasan słyszał głos wołający go po imieniu. Mężczyzna również tym razem stał na tle krzyża i wołał go do siebie. I wreszcie trzeci sen zdarzył się w dzisiejszej nocy. Tym razem mężczyzna stał blisko, za nim krzyż, w ręku miał coś białego - mówi przerażony Hasan- i wkładał mi to "coś" do ust mówiąc -" Jeśli będziesz to jadł nie umrzesz na wieki".  Co to było? Co znaczy ten sen? Kto to był? - wypytywał mnie chłopak. Szczerze mówiąc, zdębiałem. Domyślałem się że widział we śnie Jezusa, który dawał mu komunię, w postaci białego chleba. Poprosiłem go do kościoła.
W zakrystii miałem niekonsekrowane komunikanty, białe krążki chleba. Pokazałem mu jeden. Czy to Ci dawał ten mężczyzna?- zapytałem. Hasan mało nie zemdlał. Tak, to było dokładnie to - odpowiedział. To co ja mam teraz zrobić? Mam zostać chrześcijaninem tak jak ty? Co znaczy ten sen? Ten sen był dla Ciebie, nie dla mnie. Nie wiem czy masz zostać chrześcijaninem, czy też nie. Na pewno to co Cię spotkało nie jest niczym złym. I nie ma czego się obawiać. Potrzeba teraz abyś zaczął się modlić i czekał na kolejny znak o Niego - odpowiedziałem jak podpowiadało mi serce. Chwilę porozmawialiśmy, dałem mu błogosławieństwo i odszedł. Powiedział że będzie czekał na kolejną wiadomość od tajemniczego Jezusa:)))).
Potem przyszła Zeynep....potem Derya....ale to następnym razem

poniedziałek, 13 września 2010

11 września w Turcji - br. Bartek Poznański OFM Cap donosi z Mersin...

br. Bartek Poznański OFM Cap
Podczas gdy ja przemierzam klifowe wybrzeże zatoki w Sydney, mój towarzysz misji br. Bartek dzielnie stoi na posterunku w Mersin. Ma chłop talent pisarski więc szybko podzielił się emocjami i spostrzeżeniami, które rodziły się 11 września, kiedy to obchodzono rocznicę zamachu terrorystycznego na World Trade Center w Nowym Yorku. Groźby spalenia księgi Koranu wywołały w Turcji, w kręgach chrześcijan swoistą panikę. Obawiano się czy przypadkiem ten czyn, który miał się urzeczywistnić tysiące kilometrów od Turcji nie wywoła "Zemsty" na innych wyznawcach Chrystusa żyjących w krajach muzułmańskim. Oddaję głos Bartkowi....

"nieznany wielebny z żyłką do prowokacji"
Świat na łasce idioty”- tak włoski dziennik „La Stampa” podsumował w sobotę międzynarodowe napięcie wywołane przez pastora małego kościoła ewangelickiego z Florydy, Terry'ego Jonesa, który w rocznicę zamachów 11 września w USA chciał spalić Koran. Pisze: „Mówimy o szaleńcu z miasteczka na zapadłej Florydzie, przez które trzeba przejechać tylko wtedy, gdy jedzie się do Georgii czy Alabamy. O szaleńcu, zdolnym jednak do tego, by przez niego oddech wstrzymał Biały Dom, NATO, Pentagon, Interpol, ONZ i policja połowy świata, organizacje humanitarne i wolontariatu, kościoły, meczety, synagogi i tłum turystów”. Po czym zadaje pytanie: „Jak to możliwe, że ten nieznany wielebny z żyłką do prowokacji stał się planetarnym fenomenem zanim zacznie być obiektem litości ze strony swych ziomków? (…) Odpowiedź całkowicie uderza w świat środków przekazu, które zrobiły z niego gwiazdę, które go oblegają od wielu dni z mikrofonami, kamerami, magnetofonami, notesami i które rozstawiły wokół jego przyczepy dziesiątki anten satelitarnych. Czy nie wystarczyłoby go zignorować, jak sugeruje się w postępowaniu z wariatami albo z dziećmi, które za bardzo kapryszą?”- pyta dalej dziennik. Stwierdza zarazem: „Można postanowić, że zignoruje się pastora, ale jak przemilczeć fakt, że w tym czasie papież, sekretarz generalny ONZ, dowódca sił amerykańskich w Afganistanie i prezydent USA kierują apele właśnie do tego pastora i jego malutkiej kliki wiernych, których jest nie więcej niż w klasie szkoły podstawowej. Wszyscy jesteśmy więźniami tego reality show” - zauważa autor komentarza, gorzko zarazem oceniając obecny poziom dziennikarstwa.
Księga Koranu
11 września dobiega powoli dobiega końca także tu w Turcji, dokładnie w Mersin. W kraju zamieszkanym w większości przez muzułmanów, hucznie obchodzących właśnie zakończenie świętego miesiąca zwanego Ramadan. Informacja o zamiarze pastora Jonesa, który zamierzał spalić księgi Koranu w rocznicę zamachów terrorystycznych z 11 września 2001 roku, wywołała pełne napięcia oczekiwanie także w naszej niewielkiej wspólnocie chrześcijan. Trzeba uświadomić sobie fakt, że wszelkie, nawet niewinnie z pozoru wyglądające ataki pod adresem Islamu, niemalże automatycznie znajdują oddźwięk w życiu chrześcijan rozproszonych w krajach muzułmańskich. Tu nikt nie będzie nikogo pytał o wyznanie, przynależność kościelną czy w ogóle o wiarę. Zachód, zwłaszcza Europa uosabiają chrześcijaństwo. Dalsze pytania o wyznanie, o to czy jest się katolikiem, prawosławnym, protestantem czy modnym ostatnimi czasy agnostykiem nie mają tu racji bytu. Liczy się tylko to, że nie jest się muzułmaninem i jest to wystarczający powód do uruchomienia wielorakiego aparatu ucisku. Chrześcijanie, którzy w krajach muzułmańskich z reguły poddawani są licznym prześladowaniom, w momencie jakiegokolwiek wystąpienia przeciwko Islamowi wystawiani są na jeszcze większe zagrożenie atakiem. Wystarczy np. iż jakiś tam pan, niekoniecznie nawet wierzący, narysuje sobie karykaturę proroka, którą następnie opublikuje w środkach masowego przekazu, a już setki chrześcijan rozsianych pośród muzułmanów może zacząć się prawdziwie obawiać o swoje życie. „Artysta” z poczciwej Europy również wystawia się na celownik zagorzałego obrońcy „jedynej i słusznej wiary” z tym, że otrzymuje on natychmiast ochronę trwającą 24 godziny na dobę. Natomiast sytuacją chrześcijan i ich prześladowaniami niestety żadna z wielkich światowych organizacji nie raczy już sobie zaprzątać głowy. Wszak mogłoby okazać się to problematyczne, a zresztą współczesna poprawność polityczna jak najbardziej usprawiedliwia takie właśnie postępowanie. Także w Turcji, mimo iż konstytucyjnie zdefiniowanej jako państwo świeckie, nie obeszłoby się z pewnością bez perturbacji. Potwierdził to zresztą turecki jezuita przebywający w Mersin, o. Antuan, z którym ostatnimi dniami miałem okazję rozmawiać, m.in. także o kwestiach związanych z planami pastora z Florydy.
Klasztor i Kościół w Mersin
Za chwilę kolejny 11 września 2010 r. przejdzie do historii i z ulgą będziemy mogli odetchnąć, wiedząc, iż dzięki Bogu nie doszło do aktu zbeszczeszczania jednej z największych świętości Islamu. Niemniej zamiar ten oraz reakcje z nim związane, zwłaszcza te jakie mogliśmy obserwować ostatnimi dniami, stały się okazją do pewnej refleksji. Oczywiście nikt pozostający przy zdrowych zmysłach nie będzie pochwalał tego typu inicjatyw - godzących w samo serce uczuć religijnych ponad miliarda mieszkańców naszej planety. Jakkolwiek pewnym smutkiem napawa fakt, iż poczytna „La Stampa” przedstawia ów problem bardzo jednostronnie, koncentrując się tylko na chorym pomyśle pastora. Szkoda, iż nie znalazło się miejsce na pogłębienie zagadnienia i ujęcie problemu w szerszym nieco spojrzeniu. Choćby wyjaśniając dlaczego to świat nagle „wstrzymał oddech” – jak można było przeczytać w cytowanym artykule. W sumie wydawać się może, iż nie było potrzeby, gdyż jest to aż nader oczywiste. Wiadomo bowiem nie od dziś, że jakiekolwiek znieważenie Islamu, pociąga za sobą konsekwencje. I niestety nie są to tylko słowne protesty w stylu tych zamieszczanych drobnym drukiem pomiędzy stekiem setek innych informacji. Bracia muzułmanie protestują często znacznie konkretniej – czasem coś się pali, niekiedy ktoś doznaje całkiem poważnych obrażeń a zdarza się także – i to wcale nierzadko – iż niektórzy muszą zwyczajnie pożegnać się ze stworzonym przez tego samego Boga światem. W krajach, w których religia Proroka jest dominującą, mordy chrześcijan nie należą wcale do rzadkości (Arabia, Indonezja, Sudan, Algieria, itp.). I choć są to rażące akty pogwałcenia podstawowych praw człowieka, to jak wspomniałem wcześniej próżno w tych wypadkach szukać jakiejkolwiek pomocy w międzynarodowych trybunałach tzw. „sprawiedliwości”. W tym momencie ukazują one swą zadziwiającą bezsilność idącą w parze z całkowitą niekiedy ignorancją oczywistych faktów, przed obliczem których stają.
Czy więc jest coś, co jako chrześcijanie, katolicy, moglibyśmy uczynić w obliczu tych jawnych niesprawiedliwości? Hmm… pomyślmy chwilę. Naszą siłą od zawsze była przecież modlitwa. Być może więc powinniśmy jeszcze gorliwiej odprawiać nasze nabożeństwa? Oczywiście wcześniej warto wzbudzić odpowiednią intencję. Pomyślmy wobec tego o co moglibyśmy się pomodlić w kontekście współczesnych wydarzeń i tego jak są one przedstawiane. Na pewno warto modlić się o przemianę naszych braci. Ludzi wierzących przecież w tego samego Boga. Zwłaszcza o to, by osiągnęli podobny poziom ucywilizowania z jakim spotykamy się w Europie, czy – aby było bliżej – chociażby w naszej ojczyźnie. Aby tak jak Europejczycy stali się „tolerancyjni”. Ostatnimi bowiem czasy zdaje się mieć wrażenie iż nie ma przecież piękniejszego i częściej powtarzanego hasła niż „tolerancja”. A zdaje się iż w naszym kraju osiągnęła ona niemalże pełnię doskonałości. Dlaczego tak twierdzę? No bo nikt już przecież nie robi problemu z faktu, że kilku młodocianych wyrostków sika na krzyż i moczem gasi płonące w jego otoczeniu znicze (nie mówimy w tym momencie o małej grupce „moherowych fanatyków”, którzy jeszcze coś tam próbują „wojować”). Jakiż to wspaniały dowód wyrozumiałości ze strony władzy, która świadoma ludzkich ułomności puściła nieuwadze ów drobny występek. Swoją drogą, gdzie owi biedni młodzieńcy, uraczeni zbyt dużą ilością piwa, mieli załatwić tę jedną z podstawowych potrzeb fizjologicznych. A krzyż… w końcu po co go tam, akurat przed pałacem prezydenckim, stawiali?
Figura Madonny z Dzieciątkiem
Jesteśmy także wyrozumiali dla różnej maści artystów – aby urozmaicić koncert i wzmocnić siłę jego przekazu można drzeć w strzępy Biblię, paląc przy tym jej kolejne karty i wygadując mało sympatyczne rzeczy skierowane pod adresem jej autorów. Przecież nie dzieje się nic strasznego. Wszak to tylko książka, w dodatku jak widzimy nie dla wszystkich zresztą święta. Gdyby natomiast ktoś chciał nagrać film ze sceną wchodzącego do katedry nagiego mężczyzny, obrazowo szukającego schronienia w Kościele, Polska jawi się jako miejsce idealne. Nie chodzi o ilość katedr, te są także na zachodzie. Ale w odróżnieniu od Europy u nas gromadzi się jeszcze w nich całkiem sporo wiernych. Najlepiej więc aby ów nagus wszedł tam w porze Mszy św., takiej naszej najświętszej modlitwy. Wtedy przekaz zyskuje na sile wyrazu no i przede wszystkim jest autentyczny. W razie czyjegokolwiek oburzenia, może spokojnie liczyć iż sąd nie uzna tego za „obrazę uczuć religijnych”, choć dla pewności warto dodać, że „to tylko sztuka”. Nie jesteśmy dzicy niczym muzułmanie, którzy w tym samym miej więcej czasie o mało nie zlinczowali mężczyzny, który w butach wszedł do meczetu w jednym z miasteczek Indonezji i przerwał ich modlitwę. Miał szczęście, że umiał szybko biegać, dzięki temu przeżył, choć nie ma gdzie wrócić, gdyż dom został zwyczajnie zniszczony, a on sam kilka kolejnych lat spędzi za kratkami gdyż dopuścił się bluźnierstwa. Bluźnierstwa?! Sic! Cóż za obyczaje! Dzięki Bogu u nas mamy pojęcie sztuki, które jest oczywiście dosyć pojemne i dlatego nie ma obawy iż coś może nie zmieścić się w jej granicach. Tak więc bez problemu można tworzyć różne dziwactwa jak choćby w wieszanie genitaliów na krzyżu, czy umieszczanie tam nagich kobiet – co wydaje się być przynajmniej nieco bardziej „estetycznym”. Z tym że nagość może okazać się problematyczna, więc aby ją zasłonić najlepiej ponownie posłużyć się krzyżem. Wszak idealnie pokrywa newralgiczne punkty drażniące wrażliwe oko – czyż nie mam racji?
Przykładów można by mnożyć, ale po co? Wystarczy. Wobec takich faktów winniśmy żywić nadzieję, że być może kiedyś także i wyznawcy Proroka osiągną pełnię tolerancji jaką możemy cieszyć się obecnie w naszym wolnym kraju. Kraju, który potrafi przecież wznieść się ponad podziały i przechodzić niewzruszonym wobec niewinnych przecież przejawów sztuki wyzwolonej czy zwyczajnych ludzkich słabości. Może więc stłamszone póki co środowiska „artystyczne” będą mogły wkrótce znaleźć nowe przestrzenie do swej twórczości? Może wreszcie będą także i one mogły palić publicznie Koran, wieszać genitalia na Gwieździe Dawida czy wypisywać wiązanki kwiecistych wulgaryzmów po pustych połaciach wielkich ścian tworzących liczne tu meczety?
św. Franciszek mistrz tolerancji
Być może nie tylko powinniśmy zwiększyć intensywność naszych modlitw o ducha tzw. „tolerancji”, ale także pogłębić osobistą refleksję nad istotą chrześcijaństwa i nieodłącznie związanego z nim krzyża. Mówił o tym zresztą całkiem niedawno znany i ceniony w gronie czołowych publicystów jeden z czcigodnych arcybiskupów. W słowach prostych – ale jakże za to zrozumiałych - nakreślił nasze chore niekiedy postrzeganie i wykorzystywanie symboli religijnych. A przecież – jak dodał – Chrześcijanie nie są „bractwem pomnikowym”, lecz wyznawcami Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Walka o krzyż i szacunek jemu należny, traktowanie go jako środka do realizacji choćby najbardziej słusznych planów powinna nieść niepokój. Świadczy bowiem, że ktoś wyżej stawia swoje osobiste emocje niż prawdę o cierpieniu Chrystusa ukrzyżowanego. Po czym dodał, że jest to pogańskie podejście, nie mające z chrześcijaństwem nic wspólnego. Jak to ujął, schodzący z Golgoty, miejsca gdzie ukrzyżowano Jezusa, nie mieli poczucia sukcesu. Męka Chrystusa nie była wyrazem sukcesu. Podobne określenia są wyrazem odległego od chrześcijaństwa stylu wartości, nie mają nic wspólnego z katolicyzmem…
Może więc powinniśmy przestać czepiać się tych wszystkich znieważających święty dla nas znak i zwyczajnie przejść do porządku dziennego? Tak jak nie powinno się przecież zwracać uwagi na wariatów czy rozkapryszonych dzieci – co sugeruje przecież autor artykułu w „La Stampa”. Być może jednak powinniśmy także uważniej przyjrzeć się zjawisku jakim jest Islam i nim pozwolimy na wznoszenie coraz to nowych meczetów, zgłębić choć trochę główne prawdy tej coraz bardziej rozprzestrzeniającej się kultury i religii. Meczet bowiem nie może być traktowany jako kościół muzułmański. Jest on czymś radykalnie różnym. Owszem – jest miejscem gdzie wspólnota muzułmanów gromadzi się aby się modlić, ale także by podejmować kwestie społeczne, kulturalne czy polityczne. Chociażby dlatego w krajach muzułmańskich teksty przemówień są wstępnie kontrolowane przez władze cywilne. Pojawia się dodatkowo pytanie o to, kto finansuje jego budowę. Czy nie są to czasami pieniądze z tych samych źródeł, które finansują islamskich terrorystów. Mam więc nie tylko prawo, ale i wręcz obowiązek, poznania tych, którzy chcą mieszkać w moim sąsiedztwie. Może warto czasami skierować flesze i mikrofony w kierunku zjawiska jakim jest Islam i tworzona przez niego kultura, ułatwiając jego rzetelne poznanie, a przynajmniej częściowe chociaż zrozumienie tego czym jest i do czego dąży. Nie mam naprawdę nic przeciwko kolejnym prośbom o budowanie meczetów, choć irytują mnie gdy są one w formie żądań czy też masowych demonstracji domagających się swoich praw. Czasem zastanawiam się co by było gdybyśmy jako chrześcijanie zaczęli demonstrować w Stambule czy chociażby Tarsie domagając się zwrócenia nam, chrześcijanom, naszych dawnych kościołów. Trudno to sobie wyobrazić. W sytuacji jednak gdy problemem staje się jakiekolwiek gromadzenie się na modlitwie, lepiej zaprzestać snucia idei wznoszenia jakichkolwiek miejsc kultu. Dzięki Bogu, że tu w Turcji, w miejscach naszej obecności jest to względnie ustabilizowane.
Trudny to był dzień, w gorącym jak zwykle Mersinie. W mieście, w którym całkiem spora i żywa parafia nie pozwala na nudę – dzięki Bogu. Jakkolwiek chciałby się napisać może i więcej, ale czas kończyć. Zresztą pora udać się do pustego jeszcze kościoła. Tutejsi wierni przychodzą bowiem zaledwie na kilka minut przed Mszą. Ma to swoje plusy - przestrzeń wewnątrz staje się idealnym miejscem na zatopienie się w Bogu. Czasem tylko, gdy otaczającą zewsząd ciszę zakłóci skrzypnięcie drzwi, odwracam się mimowolnie. Po co to robię? Może po to tylko, aby upewnić się czy osoba zbliżająca się z tyłu, pozwala mieć nadzieję na minimalny choćby zasób tolerancji. Czy przypadkiem nie zechce przyczynić się do oczyszczenia ziemi z jednego niewiernego więcej, zasługując tym samym na swój upragniony raj. Oczywiście ma do tego prawo – w końcu jest u siebie. I to nam, tu mieszkającym i pracującym, powinno zależeć na stopniowym wdrażaniu się w otaczającą nas kulturę.
Ech – dobrze, że wkrótce Msza. Złożę w końcu na ołtarzu także i te wszystkie myśli, które mimowolnie wypełniły wnętrze. Dobrze, że za chwilę minie ten nieszczęsny 11 września….


P.S



  1. Zainteresowanym bliższym poznaniem czym jest Islam, polecam książkę pt. Islam – Sto pytań. Wydawnictwo PAX 2004, w tłumaczeniu prof. Karola Klauzy. Dwaj włoscy dziennikarze zadają szereg pytań O. Khalilowi Samir, SJ, Egipcjaninowi, obywatelowi włoskiemu, profesorowi i wykładowcy Uniwersytetu św. Józefa w Bejrucie.



  2. Pod podanym poniżej adresem internetowym znajdują się krótkie informacje dotyczące sytuacji chrześcijan w krajach muzułmańskich. http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IR/dzihad_swwojna_04.html

niedziela, 12 września 2010

Ideał misyjny Franiszka....

Nasza misja w Turcji jest specyficzna. Myślę, że każdy misjonarz pracujący na terenie muzułmańskim staje wcześniej, czy później przed pytaniem, jak tu "kurcze" żyć? Jaka jest metoda i jaki ideał powinien towarzyszysz Głosicielowi Dobrej Nowiny? Zastanawiając się nad tym wpadł mi w ręce dobry artykuł o. Jannisa Spiterisa kapucyna, a obecnie biskupa pracującego w Grecji, poczytajmy....:)))
Paradygmat wcielenie - kenoza jest już powszechnie przyjęty w teologii misji. Przyczynek do ewangelizacji kultur zależy od teologii misji, którą się przyjmuje. Wcześniej misja była postrzegana jako podbijanie, misjonarze wyruszali dla zdobycia błądzących, by nie zginęli w piekle. Mówiło się o misji jako implantatio Eccelsiae i zakładano misje handlowe i militarne w obcych krajach.

Sobór Watykański II zmienił tą mentalność, mówiąc o dialogu, rozpoznając w innych religiach i kulturach pozytywne i święte elementy oraz ziarna Słowa. Misja bazuje się na sposobie obecności Trójcy w świecie: "Kościół pielgrzymujący jest misyjny ze swej natury, ponieważ swój początek bierze wedle planu Ojca z posłania (ex missione) Syna i z posłania Ducha Świętego. Plan ten zaś wypływa "ze źródła miłości", czyli z miłości Boga Ojca.

On to, będąc Początkiem bez początku, z którego rodzi się Syn, a przez Syna pochodzi Duch Święty, stwarzając nas dobrowolnie w swej niezmiernej i pełnej miłosierdzia łaskawości i powołując łaskawie do uczestnictwa z sobą w życiu i chwale, rozlewa hojnie swą boską dobroć i rozlewać jej nie przestaje, tak żeby będąc Stwórcą wszystkiego, stał się ostatecznie "wszystkim we wszystkich" (1 Kor 15, 28)." (Ad Gentes 2)

Taka misja Boża ma wymiar uniwersalny i Gaudium et spes stwierdza: "Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy." (Gaudium et spes 22)

Kościół jest sakramentem Bożym wzniesionym pośród narodów, jest on żywym proroctwem dialogu miłości pomiędzy Bogiem i ludzkością, a jego misja wyraża się byciu żyjącym miłosierdziem Bożym w świecie. Misjonarz jest bezbronnym prorokiem, który wzywa lud do nawrócenia, by odkrył miłość Boga, i tak jak Chrystus, jeśli jest to konieczne, oddaje swoje życie z miłości.

Pragnienie Franciszka by iść do ludzi wynika z jego własnego i kluczowego doświadczenia. Pewnego dnia w Porcjunkuli Franciszek słyszy fragment Ewangelii o rozesłaniu Apostołów: "Ale pewnego dnia w tymże kościele czytano Ewangelię o tym jak Pan rozesłał swoich uczniów na przepowiadanie. Święty Boży, obecny tam, po ukończeniu obrzędów Mszy Św., pokornie poprosił kapłana o wyłożenie mu tej ewangelii, chcąc lepiej zrozumieć jej znaczenie. On opowiedział mu wszystko po porządku.

Święty Franciszek usłyszawszy, że uczniowie Chrystusa nie powinni posiadać ani złota ani srebra czy pieniędzy, ani trzosu, ani torby, ani chleba, nie nosić laski w drodze, nie mieć obuwia, nie mieć dwu sukien, ale przepowiadać królestwo Boże i pokutę, natychmiast w duchu Bożym rozradowany wykrzyknął: "To jest, czego chcę, to jest, czego szukam, to całym sercem pragnę czynić" (1 Cel 22).

Franciszek chce ukazać się przed światem ogołocony ze wszystkiego, ale bogaty w Słowo Boże. Gdy inni towarzysze dołączają do niego, Franciszek poprzez symboliczny gest dzieli ich na cztery grupy po dwóch i mówi: "Najdrożsi, idźcie po dwóch w różne strony świata, głosząc ludziom pokój i pokutę na odpuszczenie grzechów. Bądźcie cierpliwi u uciskach. Czujcie się bezpieczni, gdyż Pan wypełni swoją obietnicę. Pytającym odpowiadajcie pokornie, prześladującym błogosławcie, krzywdzącym was i ubliżającym dziękujcie, ponieważ ze względu na nich czeka nas królestwo wieczne" (1 Cel 29).

Jeśli nawet chodzi tu o interpretację słów Franciszka jest znaczącym fakt, iż pierwsza wspólnota franciszkańska ma świadomość, że należy stanąć przed ludźmi tak jak Chrystus, głosząc pokój i pokutę. Zachowanie braci mniejszych musi być niosące pokój, pokorne i niekonfliktowe, nawet w przypadku doznawania agresji. Biedaczyna ukazuje się jako zwiastun pokoju i pokuty nie tylko chrześcijanom, ale i muzułmanom. Podczas Kapituły Zielonych Świąt 1219 roku, Franciszek przedstawił problem misji wśród wyznawców islamu, wobec trzech tysięcy braci.

By dać dobry przykład, zadecydował o wyjeździe wraz z braćmi do Egiptu, gdzie przybył w czerwcu 1219 roku na jednym ze statków, które dowoziły zapasy i posiłki krzyżowcom oblegającym Damiata. Obserwując krzyżowców, dostrzegł, że nie chodziło tam o "sprawiedliwą wojnę", dlatego podjął próbę przekonania przywódcy Krucjaty, kard. Pelagio Galvani oraz żołnierzy do zawieszenia broni i przyjęcia pokoju ze strony sułtana Malek-el Kamil (1218-1238).

Wiadomo, że Franciszek nie został wysłuchany i wojsko chrześcijańskie poniosło bolesną klęskę pozostawiając na polu bitwy sześć tysięcy zabitych. Po tej porażce Franciszek zapragnął udać się do sułtana i epizod ten został opisany przez Jakuba z Vitry: "Mogliśmy widzieć tego, który jest założycielem i mistrzem Zakonu, któremu są posłuszni wszyscy inni jak przełożonemu generalnemu; człowiek prosty i niewykształcony, lecz umiłowany przez Boga i przez ludzi, o imieniu Franciszek.
Był on tak przepełniony miłością i gorliwością ducha, że przybywszy do wojska chrześcijan, rozłożonego przed Damiata w ziemi egipskiej, chciał udać się, nieustraszony i zaopatrzony tylko w tarczę wiary, do obozu sułtana Egiptu. Saracenom, którzy go pojmali w drodze, powtarzał: Jestem chrześcijaninem, prowadźcie mnie przed waszego pana. Gdy został przed niego doprowadzony, sułtan, okrutne zwierze, patrząc na wygląd człowieka Bożego, zmienił się w łagodną osobę, i przez wiele dni słuchał bardzo uważnie, podczas gdy Franciszek głosił Chrystusa jemu i jego świcie.

Następnie, przestraszony tym, że ktoś z jego otoczenia mógłby nawrócić się do Pana z powodu skuteczności słów Franciszka, i przeszedłby do wojska chrześcijańskiego, odprowadził go z honorami i ochroną do naszego obozu, i gdy żegnał się z nim polecił mu: Módl się za mnie, aby Bóg zechciał mi objawić jakie prawo i wiara są Mu bardziej drogie" (Historia Occidentalis, 32; FF 2227).

Odnośnie tego opowiadania badacz franciszkanizmu R. Manselli pisał: "Ze słów francuskiego prałata wynika jasno, że nie chciał on (Franciszek), ani nie miał żadnej zbrojnej ochrony czy listu żelaznego; podczas trwających operacji wojennych kierował się jedynie żarem wiary i duchem misyjnym. Także muzułmanie byli braćmi, którym należało ukazać prawdziwą drogę zbawienia, tą którą może zaofiarować jedynie Jezus Chrystus."

Posiadamy inne świadectwo pochodzące ze Zbioru Asyskiego, w którym przejawia się bardzo wyraźnie uniwersalistyczny duch Franciszka oraz sposób jego aktualizacji. W maju 1217 roku rozpoczął on podróż do Francji i we Florencji natknął się na kardynała Ugolino. "Biskup bardzo ucieszył się z przybycia błogosławionego Franciszka.

Ale kiedy dowiedział się, że ten chce iść do Francji, zakazał mu, mówiąc: - Bracie, nie chcę, abyś szedł za góry, albowiem są w Kurii Rzymskiej liczni prałaci i inni, którzy chcieliby zaszkodzić twojemu zakonowi. Ja zaś i inni kardynałowie, którzy kochamy twój Zakon, pilniej będziemy go strzec i wspomagać, jeśli pozostaniesz w granicach tej prowincji.

Błogosławiony Franciszek odpowiedział: - Panie, byłoby dla mnie wielkim wstydem pozostać w tym kraju skoro wysłałem braci do odległych prowincji. Biskup, jakby ganiąc go, powiedział mu: - Dlaczego wysłałeś twych braci tak daleko, by umarli z głodu i byli narażeni na tyle innych utrapień? Błogosławiony Franciszek prorokując odpowiedział mu z wielkim żarem ducha: - Więc myślicie i wierzycie, Panie, że Pan Bóg posłał braci tylko dla tych prowincji?

Prawdziwie mówię wam: Bóg wybrał i posłał braci dla pożytku i zbawienia wszystkich ludzi całego świata; zostaną przyjęci nie tylko w krajach zamieszkałych przez wierzących, ale także przez niewiernych. Niechaj zachowują to, co przyrzekli Bogu, a Bóg da im u niewiernych jak i u wiernych wszystko, czego tylko będą potrzebowali. Biskup zdziwił się na te słowa, przekonując się, że Święty powiedział prawdę. Jednak biskup nie pozwolił mu pójść do Francji. Błogosławiony Franciszek wysłał więc tam brata Pacyfika z innymi braćmi, a sam powrócił na Dolinę Spoleto." (ZAs 108)

Sposób, w który brat mniejszy winien "inkulturyzować się", gdy z "boskiego natchnienia" idzie do niewiernych został określony przez Franciszka XVI rozdziale Reguły niezatwierdzonej: "Bracia zaś, którzy udają się, mogą w dwojaki sposób duchownie wśród nich postępować. Jeden sposób: nie wdawać się w kłótnie ani w spory, lecz być poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga (1 P 2, 13) i przyznawać się do wiary chrześcijańskiej.

Drugi sposób: gdyby widzieli, że tak się Panu podoba, niech głoszą słowo Boże... I wszyscy bracia, gdziekolwiek są niech pamiętają, że oddali się i ofiarowali swoje ciało Panu Jezusowi Chrystusowi. I miłości do Niego powinni się wydawać nieprzyjaciołom tak widzialnym, jak niewidzialnym, bo Pan mówi: Kto straciłby życie swoje dla Mnie, zachowa je (Łk 9, 24) na życie wieczne (Mt 25, 46)." (1 Reg XVI, 5-7; 10-11)

Dla Franciszka przepowiadanie czy program społeczny nie zajmowały pierwszego miejsca, ale styl życia brata mniejszego: bracia zawsze, lecz szczególnie w sytuacjach ekstremalnych i wśród niechętnych ludzi, nie powinni kłócić się, dyskutować, ale dla innych być przykładem braterstwa. Co więcej, dalecy od pragnienia narzucania się, oni sami winni być podporządkowani innym, a nawet wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu.

Wierny swojemu imieniu "mniejszy", brat powinien pozostać najmniejszym w relacji do wszystkich i zajmować zawsze ostatnie miejsce. Wyznawanie wiary ustami i przepowiadanie przychodzi po żywym świadectwie w braterskiej zgodzie, w pojednawczym zachowaniu i w bezwarunkowym posłuszeństwie ludziom.

Nie sprzeciwiać się innym agresywnie i polemicznie, lecz iść do ludzi w sposób otwarty, dyspozycyjny i służebny, opanowywać siebie samego, by działać pojednawczo, żyć w braterstwie, być uległym osobom o innych zwyczajach, kulturze i religii, bez zapierania się własnej wiary, oto pokrótce sens inkulturacji misji franciszkańskiej.

Oznacza to brak agresji, odrzucenie triumfalizmu, dyspozycyjność dla pokoju, odwagę wiary, otwarcie na dialog, aż po męczeństwo. W wersetach 12-15 XVI rozdziału, Franciszek przytacza słowa Chrystusa, który zapowiada swoim uczniom prześladowania i śmierć z powodu ich wierności i miłości do Niego, Mistrza, który jako pierwszy przebył drogę uniżenia aż do śmierci. (Mt 5, 10-12; J 15, 20; Mt 10, 23)

Język Franciszka i wybór tych słów Jezusa świadczy o realizmie, ponieważ jeśli bracia przyjmą Chrystusa jako punkt odniesienia i cel ich medytacji, muszą być otwarci na zaangażowanie życia, a kto się angażuje wystawia się na niebezpieczeństwa. Rozdział XVI Reguły niezatwierdzonej przedstawia jasno możliwość i niebezpieczeństwo męczeństwa; gotowość na nie jest wymagana nie tylko od tych, którzy "idą do saracenów", ale od "wszystkich braci gdziekolwiek są".

Franciszek uznawał za przyjaciół prześladowców i zadających śmierć, ponieważ są przyczyną osiągnięcia życia wiecznego: "Naszymi więc przyjaciółmi są ci wszyscy, którzy nas niesprawiedliwie dręczą i nękają, upokarzają i krzywdzą, zadają ból i cierpienie, męczarnie i śmierć. Powinniśmy ich bardzo kochać, ponieważ dzięki temu, co nam czynią, otrzymamy życie wieczne." (1 Reg XXII, 3-4)

Tak więc męczeństwo ukazywało się jako podstawowy wymiar naśladowania Chrystusa przez braci mniejszych. Franciszek nie wyłączał nikogo z zatroskania misyjnego, otwierał serce wszystkim ludziom zawsze jako prawdziwy i pokorny sługa nieużyteczny.

Franciszek i Muzułmanie...

św. Franciszek i  Sułtan
Franciszek, sługa Boga najwyższego, gdy wrócił od Saracenów, „przemierza ziemię, kraje ją pługiem sło­wa, zasiewa ziarno życia, przynoszące błogosławiony owoc” (1 Cel 56).
Braci swoich, jako misjonarzy, wysłał do pogan i napi­sał: „Który z braci z Boskiego natchnienia chciałby udać się do Saracenów i innych niewiernych, niech idzie za po­zwoleniem swego ministra i sługi. Minister zaś, jeżeli uzna ich za odpowiednich do wysłania, niech udzieli im pozwo­lenia i nie sprzeciwia się, będzie bowiem musiał przed Pa­nem zdać rachunek, gdyby w tej lub innej sprawie postąpił nierozważnie. Bracia zaś, którzy udają się na misje, mogą według ducha postępować w dwojaki sposób.
Jeden sposób polega na tym, ażeby nie wdawali się w kłótnie lub w spory, lecz by ze względu na Boga byli podda­ni wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu i przyznawali się, że są chrześcijanami.
Inny sposób polega na tym, aby, jeżeli uznają, że to podoba się Panu, głosili słowo Boże, aby poganie uwierzyli w Boga wszechmogącego. Ojca i Syna, i Ducha Świętego [...] i aby przyjęli chrzest i zostali chrześcijanami... (Rnz 16). Albowiem uważał, że najwyższy stopień posłuszeńst­wa polega na tym, „że ciało i krew nic nie znaczą, gdy ktoś z Boskiego natchnienia udaje się do niewiernych, czy to aby bliźnim przynieść pożytek, czy to kierując się prag­nieniem męczeństwa. Uważał, że prośba o takie posłuszeń­stwo jest bardzo miła Bogu” (2 Cel 152).

piątek, 10 września 2010

Powrót po długim, długim czasie....













Blog zmartwychwstaje...niestety przez ostatnie 2 lata nie zaglądałem do tej wirtualnej kroniki. Dlatego wypadałoby nadrobić zaległości. Wydarzyło się w tym czasie mnóstwo zdarzeń o których można poczytać na blogu brata Pawła. (Link do blogu znajduje się tuż obok). Aktualnie znajduje się w Australii:)) Dziwne nie? Jestem tu by uczyć się angielskiego. Powiedzmy sobie zdobywam kolejne narzędzie do pracy w Turcji. Tak, tak...udało mi się ocalić skórę i z Bożą pomocą dalej walczę na tureckiej ziemi. Zmieniłem miejsce zamieszkania na Mersin, około 1000 km na południowy wschód. Piękne miejsce. Mersin stał się moim domem 12 stycznia 2009 roku. Po skończonej szkole języka tureckiego, odebranym dyplomie:))) zostałem skierowany na nową placówkę. Właśnie do Mersin....

czwartek, 9 września 2010

Filmik o naszej misji w Turcji

Filmik 5.15 "Brązowa rzeczywistość" i Zakon Kapucynów




Chciałbym przybliżyć teraz po krótce kim jesteśmy jako kapucyni i jaka jest nasza rola w świecie...

Zakon Braci Mniejszych, pragnąc pozostać wiernym intencjom swego założyciela, św. Franciszka z Asyżu, musiał pokonać wiele trudności na przestrzeni historii, a pociągało to za sobą wiele nieporozumień i podziałów.

Każda z trzech największych gałęzi Pierwszego Zakonu: Bracia Mniejsi, Bracia Mniejsi Konwentualni i Bracia Mniejsi Kapucyni, osiągnęła swoją własną organizację i struktury prawne, wszystkie trzy jednak odwołują się do św. Franciszka jako swego Ojca i Założyciela.

Jako oddzielna gałąź pierwszego zakonu Kapucyni wyodrębnili się w 1525 r., kiedy to niektórzy Bracia Mniejsi z Marchii, pragnąc powrócić do pierwotnej intencji Założyciela, postanowili prowadzić surowsze życie jeszcze bardziej oddając się modlitwie i zachowując jeszcze ściślejsze ubóstwo. Dzięki poparciu Dworu papieskiego nowa gałąź bardzo szybko otrzymała uznanie i prężnie się rozwijała. Najpierw we Włoszech, później, po 1574 r., w całlej Europie. Nazwa "kapucyni" pochodzi od szczególnej formy długiego kaptura; początkowo używano jej jako przydomek, a następnie stała się oficjalną nazwą Zakonu, który obecnie istnieje w 106 krajach na całym świecie, licząc blisko 10.500 tysięcy braci życjących w ponad 1700 wspólnotach braterskich.

Prostota, bliskość ludziom, duch braterstwa w naszych domach i apostolacie są widocznymi znakami charakteryzującymi nasz sposób życia, chociaż życie pokuty i modlitwy, tak bardzo podkreślane przez pierwszych kapucynów, powinny być dzisiaj jeszcze bardziej wzmocnione.

Poza męskim Zakonem Kapucynów istnieją też liczne klasztory kontemplacyjne Sióstr kapucynek, a także wiele żeńskich zgromadzeń zakonnych, które inspirują się charyzmatem kapucyńskim, a nierzadko założone zostały przez brata kapucyna.

Zakon Franciszkanów Świeckich stanowi organizację niezależną obejmującą całą gamę franciszkańskiego sposobu życia. Bracia Mniejsi, Konwentualni, Kapucyni oraz inni członkowie franciszkanskiej rodziny ofiarowują swoją pomoc duchową Franciszkanskiemu Zakonowi Świeckich.

Wszystkie te grupy tworzą razem Rodzinę Franciszkańską.


515 - brown reality
Uploaded by brlukasz. - Watch feature films and entire TV shows.