O BRACIACH UDAJĄCYCH SIĘ DO SARACENÓW


Bracia zaś, którzy udają się do Saracenów, mogą w dwojaki sposób duchownie wśród nich postępować. Jeden sposób: nie wdawać się w kłótnie ani w spory, lecz być poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga (1 P 2, 13) i przyznawać się do wiary chrześcijańskiej. Drugi sposób: gdyby widzieli, że tak się Panu podoba, niech głoszą Słowo Boże...(Reguła św. Franciszka z Asyżu)

wtorek, 31 maja 2011

Kim jest Papaz buyusu i takie tam...:))


Br. Maciej Sokołowski, w rozmowie z br. Łukaszem, opowiada o pracy misjonarskiej i o sytuacji w Turcji


Łukasz Woźniak: Powiedz nam troszkę o Twojej pracy misyjnej w tak specyficznym kraju, jakim jest Turcja. Jaka jest reakcja wśród ludzi, zwłaszcza niechrześcijan, na Waszą obecność i posługę? Czy jesteście otwarci na ewangelizację?

Maciej Sokołowski: Wiesz, tak naprawdę jedynym pomysłem, jaki mamy dla tego kraju i jego mieszkańców, to ewangelizacja. Właśnie to proponujemy tym, którzy przychodzą. A ludzie naprawdę walą drzwiami i oknami. Jakbym chciał chrzcić to pewnie bym chrzcił dziennie i po dziesięć osób...

ŁW: Czego ci ludzie szukają?
MS: Gdy przychodzą to bardzo często używają słowa „pustka”, albo „bezsens”, opisując swoje życie. Mówią, że czegoś szukają, że przechodząc weszli do kościoła i poczuli pokój. Używają takiego słowa „huzur” – pokój, wyciszenie, czego wcześniej, w innych religijnych miejscach, czy we własnym domu nie znajdowali. I potem, w jakiś sposób urzeczeni tym czego doznali, przychodzą do nas na rozmowę i od razu mówią prosto z beczki, że chcą być chrześcijanami. Więc muszę mówić: spokojnie, spokojnie, to nie tak. Tłumaczę, że formacja trwa długo, kilka lat nawet 6-7. Wielu z nich, słysząc to, od razu odchodzi.

ŁW: Te osoby, które przychodzą, czy one są z rodzin muzułmańskich wierzących czy zlaicyzowanych?
MS: Czasem się zdarzają tacy z rodzin muzułmańskich, ale potem się okazuje, że przyszli, bo pojawiły się kłopoty rodzinne, młodzi przeżywają bunt i chcą zintegrować się z całkiem inną grupą. Jak rozeznamy coś takiego, to takiej osoby raczej nie przyjmujemy na formację. Natomiast jeśli przychodzą młodzi ludzie, bardzo często wykształceni i mówią, że przeczytali Ewangelię, albo byli gdzieś na Zachodzie, w kościele lub poznali przyjaciół chrześcijan, opowiadają o tym, jak zostali poruszeni, dotknięci i że Kościół stał im się bliski, a zwłaszcza sama osoba Jezusa Chrystusa – jak ktoś mi tak powie – to ja rzeczywiście daję mu szansę, bo widzę, że to jest jakieś wezwanie wiary, a nie tylko bunt przeciw rodzinie, albo szukanie bycia kimś oryginalnym. Te motywacje czasami są naprawdę głębokie. I mamy aktualnie tutaj sześć, siedem osób, które przychodzą teraz regularnie na indywidualne spotkania. Zazwyczaj lądują one później w naszej wspólnocie neokatechumenalnej, uczą się modlitwy, słuchania Słowa Bożego. Chodzi o to, by mieli właściwą formację od podstaw, by nie formować ich tak, jak tych, którzy normalnie chodzą do kościoła w niedzielę albo od święta do święta, powiedzmy: to nasze tradycyjne „stare wino”.

ŁW: Neokatechumenat spełnia w takim razie funkcję przede wszystkim klasycznego katechumenatu?
MS: Dokładnie tak. To jest po prostu katechumenat, na tych odnowionych strukturach, które proponuje Droga Neokatechumenalna i Sobór Watykański II. Według mnie jest to zarazem ewangelizacja i skuteczny dialog międzyreligijny. Dialog który zamienia się tu w praktykę życia.

ŁW: A jakie jest ich doświadczenie kontaktu ze słowem Bożym, bo oni je rozważają, dzielą się, wcześniej tego nie znając. Czy przeżywają jakiś szok? W jaki sposób to słowo na nich oddziałuje?
MS: Na przykład jest jedna muzułmanka, żona odpowiedzialnego za nowo powstałą wspólnotę nekatechumenalną. Przychodzi z mężem na wszystkie celebracje. Na jednej z konwiwencji był fragment, gdzie Jezus mówi: „Jesteście moimi przyjaciółmi”. Gdy dzieliła się słowem, mówiła o swoim szokującym odkryciu, że po raz pierwszy słyszy do siebie takie słowa, że Jezus mówi, że jest jej przyjacielem. Usłyszenie: „Nie nazywam was sługami, ale przyjaciółmi” było dla niej przewrotem, bo dla muzułmanów Bóg jest kimś surowym, mają mocny obraz Boga jako sędziego i od razu zwróciła uwagę na te słowa o przyjaźni. Inni zazwyczaj mają za sobą lekturę Pisma św., pewne teksty nie są im obce, ale podczas liturgii mogą usłyszeć te słowa po raz kolejny, tym razem w swoim kontekście życiowym. Nowością dla nich jest przede wszystkim obraz Boga, który wyłania się pod wpływem kontaktu z Ewangelią. Dotychczas mieli obraz Boga ukształtowany przez islam, albo przez jakieś przekazy rodzinne, najczęściej opowieści babć. W tym wszystkim pełno jest czarów. Czary są niezwykle obecne w tutejszej mentalności.

ŁW: Czy ta wiara w czary jest przekazywana razem z islamem czy obok niego?
MS: Warto sobie na początku uzmysłowić, że islam dla Turków jest rzeczywistością w jakiś sposób obcą. Oni dawniej mieli swoje religie, pełne dżinów i duchów, i to wszystko jeszcze w XIV wieku było codziennością. Gdy się spotkali z islamem, zintegrowali to sobie w jeden system, tak jak robią to Afrykańczycy, gdy łączą chrześcijaństwo ze swoimi kultami przodków czy tradycjami. Powstał niesamowity synkretyzm w głowach przeciętnych Turków. Gdy mówią o czarach to używają takiego zwrotu: „papaz bujusu”. Samo słowo papaz oznacza także księdza, więc jak ktoś je słyszy, to od razu wyobraża sobie kogoś pełniącego rolę medium, kogoś w rodzaju szamana, czarnoksiężnika, albo właśnie księdza katolickiego. No i opowiadają, że ten papaz bujusu przygotowuje różnego rodzaju muski czyli rodzaj fetyszu, zawiniątko w ściereczce, wewnątrz z włosami, fragmentami roślinnymi i kawałkiem Koranu, ale napisanego od tyłu. Jeśli podrzuci się komuś taką muskę, do domu czy do samochodu, to prowokuje się mnóstwo nieszczęść np. rozpad związku, utratę pracy, choroby w rodzinie itp. Gdy ludzie widzą jakieś nieszczęścia, które trwają tygodniami, to pierwsze ich skojarzenia są właśnie związane z takimi czarami. Idą do meczetu i proszą nauczyciela meczetu (hoca), by się modlił, bo papaz bujusu rzucił im taką muskę. Szukają po prostu kogoś, kto będzie dysponował większą mocą duchową niż papaz bujusu. I trzeba powiedzieć, że jest takie przekonanie, że ksiądz katolicki taką moc posiada. Muzułmanie przychodzą do nas dosyć licznie, prosząc, byśmy dali im naszą muskę, potężniejszą od tej, która ściągnęła na nich nieszczęście. Gdybym na takim czymś chciał zarabiać, to już bym chyba Ferrari jeździł! To jest jeszcze ciekawe, że to są ludzie mieszkający w wielkich miastach, elegancko ubrani, a przychodzą przejęci, cali spoceni, bo chyba jakiś papaz bojusu, (którego w życiu nie widzieli i nie wiedzą nawet czy w ogóle taki ktoś istnieje), sprawił, że oni teraz nie mogą spokojnie żyć. Niedawno przyszli do mnie przedstawiciele wielkiej firmy w Mersinie, z neseserkami, ładnie ubrani, bardzo przestraszeni i prosili o odczarowanie ich. Opowiadali, że są od lat przyjaciółmi, ale w ostatnim czasie bardzo się ze sobą kłócą i nauczyciel meczetu powiedział im, że to jakiś papaz bujusu rzucił im muskę, dlatego oni przyszli, bo ja na pewno znam sposób na zneutralizowanie tych czarów, jakieś specjalne modlitwy, no i oczywiście gotowi byli zapłacić ile trzeba. Tutaj trochę ludziom namieszali księża prawosławni, był tu nawet niedawno taki właśnie abuna (prawosławny kapłan), który sam robił coś w rodzaju muski, ale w te zawiniątka wkładał fragmenty Ewangelii. Dla ludzi jest to jednak taki sam fetysz, jak tamte.

ŁW: Powiedz jeszcze coś o tych niepokojach, które dotykają kraje arabskie, czy one mają jakieś reperkusje w Turcji?
MS: Raczej nie. Wygląda to dokładnie tak samo jak w innych krajach Europy ponieważ w Libii, czy Egipcie jest wielu obywateli Turcji i rząd robi wszystko by ułatwić im powrót. Jeśli by na to popatrzeć w kontekście religijnym to trzeba powiedzieć, że Turcja staje się powoli krajem coraz bardziej zlaicyzowanym, odstępującym od islamu, a więc staje się, tak jak kraje chrześcijańskie, czy post-chrześcijańskie, krajem pogańskim w oczach innych muzułmanów. To już nie są bracia jak byli kiedyś. I gdyby wybuchł konflikt interesów to kraje naprawdę muzułmańskie nie miałyby skrupułów, żeby zaatakować Turcję.
Turcy są naprawdę mocno zlaicyzowani, słabo związani z duchowością czy meczetem. Ciekawą rzeczą jest ruch mistyczny, budzi się też islam „krytyczny”, który zaczyna wprowadzać jakąś hermeneutykę koraniczną, badać konteksty, tradycje, tak jak bada się krytycznie teksty biblijne. Tego w islamie nigdy nie było, to jest coś, co jest na granicy herezji dla prawdziwych muzułmanów „z szariatu”. Widać ruchy w islamie, które wydają się być pozytywne. Ale jednocześnie są one odbierane jako sprzeczne z oficjalną linią państwa, no i sprzeczne z ortodoksyjnym islamem. To są na razie ruchy podziemne, ale zaczyna się o tym dużo pisać. Katolicki teolog, jezuita egipski i profesor w Kairze, Samir Khalil Samir, w ciekawym wywiadzie dla dziennikarzy włoskich, przetłumaczonym na polski, („Islam. Sto pytań”) dużo miejsca poświęca nowym prądom w islamie i dla niego jest to coś, co pozytywnie rokuje na przyszłość. Uruchamia się trochę ratio, którego brakowało w islamie. Dotychczas przyjąć trzeba było wszystko bez krytyki i bez zastanawiania się nad słusznością tego, co pochodzi od Proroka. Może się okazać, że w końcu dojdą do tego, że islam, jako taki, nie jest propozycją taką jak chrześcijaństwo, ale jest to krok wstecz. A w ogóle to warto się tym interesować, bo tematyka islamu i arabistyczna będzie gorącym tematem dla Europy i Polski. Wyż demograficzny islamu będzie miał na pewno wpływ w Europie, ale z drugiej strony islam przecież wszedł w Europę bardzo zlaicyzowaną, wygodną, materialistyczną i to też bardzo pochłania muzułmanów oni też będą się laicyzować. Najgorsze jak całe społeczeństwa stają się zlaicyzowane.

Teraz w Turcji większość przestępstw, morderstwa księży, akcje przeciwko chrześcijanom – to wszystko jest odbierane jako akcje generałów, ateistycznych sił, kierujących rządem w ukryty sposób. To są ludzie bez skrupułów i tak naprawdę niebezpieczeństwo nie płynie z islamu, jako religii, od ludzi, którzy się modlą i są wierni zasadom islamu, ale o wiele bardziej od ludzi, którzy nie mają żadnych zasad, zwłaszcza moralnych, żadnego odniesienia do tego, co nadprzyrodzone. Jedynie bazują na ideologiach, hasłach typu: „Turcja dla Turków” itp. Oni są naprawdę niebezpieczni i odpowiedzialni za zamachy i morderstwa. Ostatnio był tutaj bardzo odważny reportaż, jakiego od dziesięcioleci w Turcji nie było. Opisywano motywy morderstw ks. Andrea Santoro z Rzymu i trzech pastorów protestanckich. Okazuje się, że na wojskowych szkoleniach otwarcie mówiono, że misjonarze są największym problemem dla reżimu wojskowego i dla Turcji, zwłaszcza ci, którzy głoszą Ewangelię wprost, wydają książki, chodzą po domach i ewangelizują.

Myśmy się łudzili, że te stu dwudziestu księży i osób konsekrowanych, którzy tu mieszkają, jest w ogóle niezauważonych i lekceważonych, a okazuje się że dla ośmiuset tysięcznej armii stanowią oni śmiertelne zagrożenie. Pewnie dlatego, że proponują ludziom to, czego oni sami nie potrafią dać. Tych trzech pastorów zamordowano z okrucieństwem, obcinając im po kolei części ciała. I to zrobili młodzi ludzie z organizacji nacjonalistycznej, którzy weszli wcześniej we wspólnotę protestantów zyskując zaufanie. Dziennikarz powiedział, że już jest w więzieniu 150 osób zaangażowanych w ten incydent i że są wśród nich dziennikarze, politycy i wysocy przedstawiciele wojska. Generałowie nakręcają też atmosferę zagrożenia, mówiąc, że aktualny rząd turecki jest muzułmański i chce islamizacji kraju, a to jest rząd umiarkowany, mający dobre relacje z innymi, też z chrześcijanami. Rozpoczęto na przykład oddawanie zagrabionego majątku Ormianom, wydano zezwolenie biskupowi Istambułu na przejęcie na własność byłego budynku seminarium, jest wiele dobrych znaków. No ale okazuje się, że mimo, iż jest nas tutaj tak mało, jesteśmy dla wielu bardzo niewygodni. Niewygodne jest to, że tak wielu ludzi przychodzi jednak do nas do kościoła i są to przede wszystkim zlaicyzowani muzułmanie i ludzie niewierzący, poszukujący jakiejś wartości i sensu życia.

Rozmawiał br. Łukasz Woźniak

Brak komentarzy: